Jemy obiad (ja żurek, Wojtek jakąś strasznie słoną konserwę). Najedzeni idziemy do kierowców - wszyscy na nie! Coś tu jest nietak. Myjemy zęby, napełniamy wodę w barze przy parkingu. Pytamy się o sok - chyba Was powaliło?! Ceny z kosmosu. Spotykamy dwóch autostopowiczów z sopockich zawodów autostopowych - dowiadujemy się, że oprócz nas do Chorwacji jedzie jeszcze 600 osób (!!!).
Próbujemy łapać w całkiem fajnym miejscu, w cieniu, ale nic. Wszyscy obojętni. Czescy kierowcy tirów mówią, że nas podwiozą, po czym odmawiają. Mamy to w dupie. Po 3 godzinach decydujemy się na spacer wzdłuż drogi. Znajdujemy słabą lokalizację i łapiemy. O dziwo, po trzech minutach zatrzymuje się kierowca tira. Szalony: zatrzymał się na górce, przy zakręcie, olbrzymim tirem blokując całą drogę.
Nie mówi w żadnym języku, ale jakoś się dogadujemy. Robi się wesoło - humory dopisują. Kierowca proponuje nam przejazd z nim do Triestu - odmawiamy. Ponad wszystko chcemy dojechać do Czarnogóry.