Przechodzimy pieszo przez granicę (kierowca boi się konsekwencji przewożenia nas). Śmiesznie wyglądamy stojąc w kolejce z autami na autostradzie przy przejściu. Serbscy celnicy pukają się w czoło słysząc o Czarnogórze. Klimat jak w Rosji. Ale przechodzimy. Na parkingu za granicą pełno tirów, ale rozmowy idą słabo - widzimy prysznic - drogi, ale idziemy.
W środku prysznic jak z dowcipów. Trudno - musimy się umyć, bo trzeci dzień bez kąpieli w takim słońcu nas zabije. Po prysznicu włączam telefon i robię wielkie oczy: "Hej, w związku z dużą ilością stopowiczów odpuszczamy Herzeg Novi...". Jesteśmy wściekli.
Już wiemy, że będzie przypał na granicy. Kupujemy jedzenie i picie, po czym idziemy w bój z celnikami. Jak przypuszczaliśmy tak było - klimat rosyjski daje się poczuć. Celnicy już się nie uśmiechają - patrzą na nas i mówią "eee to, jak to: dzisiaj tu, dzisiaj tam, tak-tak?!" (palcami pokazuje granicę w jedną i drugą stronę). Tłumaczymy się, choć nie słuchają. Jakoś przechodzimy, choć zapowiadało się konfliktowo.
Idziemy w stronę przejścia chorwackiego. Jest z milion stopni. Stoimy za granicą. Z ciepła podeszwa w trampku mi się roztapia. Idzie źle, a nawet bardzo. Ludzie niechętni.
Ale nagle zatrzymuje się auto na holenderskich blachach: CUD! W środku super holenderka. Jedzie do Zadaru. Ze szczęścia prawie robimy pod siebie! Zapowiada się cudownie!