Wysiadamy pod Biarritz po kilku godzinach jazdy z polskim kierowcą busa.
Jesteśmy wytarci jak wycieraczki pod mieszkaniem.
Szukam morza, snu, sam nie wiem czego. Na stacji prawie żadnej żywej duszy. Prawie. Jedna osoba. Jedna. Bum!
Idę w krzaki, a po chwili słyszę wołanie Wojtka (takie samo jak w Chorwacji! (: ) - biegnę. Wojtek stoi z jedyną żywą osobą na tej stacji, która akurat chce nam pomóc - San Sebastian! Wow!
Niezwykle uprzejmy Hiszpan chce pomóc jak może - oferuje posiłek u siebie w domu i nocleg - Por supuesto. Estamos felices de complacer al Señor!
My to mamy szczęście!