Z pracy wychodzę pośpiesznym krokiem. Naprędce spakowane taboły z wczorajszego wieczora czekają na transport w stronę Bielan. Szybka piłka - wpadam do domu, ubieram plecak i jestem już w autobusie 133 na Auchan.
W sklepie zakupuję apteczkę (głównie chodzi mi w niej o folię ratowniczą, mój MUST HAVE każdej wyprawy), prowiant oraz inne potrzebne przedmioty. Lekko po 17-ej stoję już na Bielanach. Po kilkunastominutowym oczekiwaniu (o dziwo bez typowych dla piątku - korków autostopowych) zabiera mnie Marcin z jednostki wojskowej z Pabianic.
Podwozi mnie do Gliwic, przy czym pędzimy przyjemne dla mnie i moich planów ucieczki przed innymi rajdami 150 na godzinę. Wiem, że postój będę miał w miejscu dla mnie troszkę przeklętym.