Na stację docieram po 19-ej. Zaczyna się mocno chmurzyć, zaś termometr wskazuje 8 stopni. Super majówka kurwa!
Łapię na karton. Tym razem jednak bardzo wymowny: WROCŁAW: DO POLSKI! (:
Stoję tak 40 minut, ale nie łamię się ani trochę - to już tylko chwilka.
Przejeżdża mnie samochód, zaś w środku widzę żywiołową dyskusję. Kierowcy są na tak, ale dziewczyna z tyłu macha głową, że to niedobry pomysł.
Gdy jednak mój plecak jest już w środku, to Zuzanna z tyłu zmienia (mam nadzieję) zdanie. Jedziemy do Wrocławia!
Rodzinka wraca z Holandii z weekendu. Cały czas jest o czym rozmawiać, bo to o ciekawej sytuacji w Bośni (a raczej o jej rozłamie), a to o studiach, pracy, samodzielności, czy na trudności informatyki na moim elitarnym kierunku kończąc. (IZet to ciota i chuj!)
Małżeństwo kierowców to naprawdę pogodni ludzie. Bardzo sympatycznie kilka godzin kończymy na ulicy Lotniczej, gdzie zabieram swoje rzeczy, wsiadam do tramwaju i już wiem, że wróciłem! (((:
Poszło łatwo!