We wspaniałym Eindhoven odkrywamy uroki tego kraju. Jest drogo, ludzie się śpieszą, ale jest czysto i po prostu ładnie.
Po dwóch dniach nadchodzi czas pożegnań. Udajemy się najpierw na pierwszą drogę wyjazdową w kierunku autostrady. KUPA! Nie ma jak. Zrzucam plecak i każę Wojtkowi czekać - idę przed siebie szukać czegoś lepszego. Po prawie 3km znajduję stację benzynową na ringu wewnętrznym obok drogi - wygląda ok.
Wracam po Wojtka, bierzemy plecaki i cioramy... Na stacji łapiemy, ale krótko, bo kierowca stacji nas z niej wyrzuca - takie prawo! - tutaj własność mojsza jest najmojsza!
Ale, że z natury jesteśmy złośliwi - stajemy tuż za stacją. Pierwszy raz w tym roku łapiemy naprawdę na tabliczkę. Po trzech godzinach z nostalgią i dziecięcą ufnością patrzę w oczy kierowcy wyjeżdżającemu ze stacji. Nie podwiezie nas do Antwerpen, ale chcę nam pomóc.
No to super - bo właśnie sprawdziliśmy na hitchwiki, że są z nas konkretne osły - zatoczka-marzenie-autostopowiczów jest zupełnie gdzie indziej. Kierowca chętnie (jak to Holendrzy) nam pomoże - zabiera nasze graty i wystawia nas w opisywanej zatoczce.
Po kilku chwilach łapiemy jakiegoś emerytowanego hipisa, który jedzie pod granicę belgijską - super! (: