Wstaję o 6-ej rano. Wychodzę o 7:30. Jestem na przystanku. WFT? Gdzie jest autobus? Miał być, nie ma... Patrzę jeszcze raz - cholera /: Sprawdziłem połączenie na piątek, nie na sobotę. Trudno - chyba plan ucieczki przed dwoma tysiącami autostopowiczów mi się nie uda.
Dojeżdżam do Auchana i kupuję wszystkie potrzebne rzeczy. Na szczęście w ostatniej chwili przytomnieje, że nie mam kremu do opalania. Drogi, ale teraz już wiem, że na wagę złota.
Wchodzę na autostradę i idę z buta na bramki. Jestem tam pierwszy, ale nie mogę złapać stopa. Po chwili zjawiają się pierwsi stopowicze. Robi się tłoczno, a Pani Kierownik na bramce opieprza nas, że możemy stać tylko na parkingu. Kilka par "zabiera" mi samochody. Po godzinie jest już nas 9 osób. 9 osób i jeden radiowóz na sygnale. W nim dwóch ultrawkurwionych policjantów - nie ma dyskusji. Wszyscy dokumenty, jedziemy z mandatami.
Chwila oddechu, kilka lekkich zdań i Panowie odpuszczają - po policję dzwoniła bowiem Pani Kierownik, która sama przecież nam zezwoliła tu stać. Ale jest jeden warunek - musimy stąd spadać. Nie czekając dalej wyruszam z powrotem do zjazdu w Gliwicach. Po chwili wkurwiony i zdenerwowany zatrzymuję TIR'a. Podwiezie mnie do stacji na Kleszczowie. Spoko, choć już wiem co tam zastanę...