Wysiadam na stacji i spotykam trochę Polaków. Co zaskakujące również z autostop race. Na stacji oprócz nas są jacyś Rumunii, którzy próbują sprzedawać ludziom noże. Dziwna miejscówka na takie targi, ale my też w sumie trochę cyganimy. Po chwili wszyscy oprócz mnie już łapią stopa (kurcze... powinno być mi łatwiej, a zamiast tego zawsze jestem ostatni...).
Jacyś Węgrowie. Zagaduję:
- Hello Sir, may I have a question?
- Yeah, what is the question? //jestem totalnie zaskoczony, że tak dobrze zna angielski
- The question is to be or not to be...
Po tej krótkiej wymianie zdań polubiliśmy się ze Stevem na tyle dobrze, że bez problemu zabiera mnie ze sobą i swoim kumplem do Budapesztu. Zawsze chciałem go zwiedzić, więc super. No ale okazuję się, że Steve mieszka pod Budapesztem. Po godzinie przekonuje swoją dziewczynę, by mnie przenocować. Mam dwie opcję:
a) stać w okolicy 23-ej pod Budapesztem i łapać stopa dalej, czy:
b) spać u niego w domu w godzinę drogi pociągiem od Budapesztu.
Optuję za opcją a), ale Steve przekonuje mnie zanętą piwną w Budapeszcie, więc ostatecznie wybieram godzinę w Budapeszcie i nocleg u niego.
Dojeżdżamy w okolicy 23-ej do Budapesztu. Dowiaduję się informacji o mieście oraz spokojnie pijemy super smaczne piwko. Budapeszt robi wrażenie! 40-minut po północy odjeżdżamy pociągiem w kierunku domu mojego przewodnika.