Na granicy nie ma nic. Jakiś jeden wielki rozpierdziel. Maczam sobie nogi w okolicznym strumieniu, co bardzo mocno poprawia mi humor. Próbuję coś złapać ale idzie mi słabo. Trochę się łamię. Po dwóch godzinach pytam kierowcę polskiego TIR'a czy mnie nie weźmie. Po 3 minutach milczenia odpowiada, że nie bardzo i w ogóle żebym sobie poszedł. Ale męczę dalej. No Panie, daj pan żyć...
Ostatecznie, choć mocno wzdychając, zgadza się. Jedziemy i rozmawiamy, a po czasie Pan się rozkręca. Samotnik, ale w porządku. Po dłużej podróży rozumiemy się już fantastycznie. Podwiezie mnie pod okolicę legendarnej (znanej mi z podróży z zeszłego roku) drogi 86.