Stojąc w bardzo nieciekawym (zarówno do łapania jak i do spania) miejscu myślę o tym, czy dzisiaj jeszcze dojadę. Mam wielką nadzieję, ale uciekające słońce powoli mnie studzi z tych zamierzeń.
Aż tu nagle... Cofa się BMW, które niedawno mnie przejechało. Zaglądam - o cholera... 4 Albańczyków (3 facetów i kobieta). Krzyczą do mnie, żebym wsiadał i że jedziemy. Patrze powątpiewająco na nich samych jak i na moje ewentualnie miejsce. Nie wróży to dobrej przygody. Ale skoro mnie zabiorą, to już pal licho ten plecak. Taki drogi nie jest. Byleby mnie nie zabili.
Wrzucam plecak do bagażnika (patrzę na niego jakbym już nigdy miał go nie zobaczyć), wzdycham głęboko, że chyba mnie pojebało i ruszamy. Kierowca włącza albańską muzykę dance tak głośno, że głośniki już charczą, a młodzi gentlemani po mojej lewicy i prawicy zaczynają tańczyć i krzyczeć. Po kilku chwilach jeden się mnie pyta: ARE YOU GAY? What... co za pytanie. Nie zią, nie jestem. No to spoko. Bo gejów nie lubią. A kokainę biorę? Heh... co za ludzie...
Po kolejnych chwilach robi się jeszcze ciekawiej. Robią sobie ze mną fotki, pędzimy 250km/h, muzyka prawie wywala mi bębenki, wszyscy krzyczą i tańczą. Kierowca na autostradzie robi takie rzeczy, że przynajmniej 10 razy już żegnam się z życiem.
Ale komunikacyjnie jest coraz lepiej - człowiek po prawej potrafi mówić po angielsku, więc dowiaduję się, że jadą na urodziny kierowcy i ostro muszą teraz poszaleć. Rozluźniam się - a co! Raz się żyję: tańczę i śpiewam razem z nimi C:
Kiedy tak ładnie się bawimy kierowca nagle zatrzymuje samochód na środku autostrady: hoho. Chyba jednak mnie zabiją. Ale nie. Przerwa na fajkę. Na środku autostrady, a co? Można? Można! Kto zabroni...
Po godzinie, po której czuję się jakbym wyszedł z pralki wystawiają mnie przy bramkach. Z grzeczności (a może ostrożności) odmawiam pojechania z nimi na te urodziny. //Jak tak teraz na to patrzę to w sumie mogłem pojechać q: