Stacja w Kortrijk śniła mi się czasami. To na niej z Wojtkiem spędziliśmy okropne kilka godzin myśląc o tym, że jesteśmy bez szansy na wyjazd. A potem zdarzył się cud.
Podobnie było tym razem. Najpierw załamanie: Patrycja ma dość. Dostaje focha, jest jej zimno, obraża się i ze mną nie rozmawia (powód prosty: zbytni zachwyt Francuzkami). Co mam robić - nie wiem. Wiem jednak, że stopa łapać warto. Samotnie, w deszczu, z raczej smutną miną przemierzam parking w poszukiwaniu jakiś chętnym oczu.
I wtedy znowu zdarza się cud. I znowu jego twórcą jest kierowca tira - tym razem z Portugalii. Bardzo szybko i bez zawahania (mimo świadomości łamania przepisów) decyduję się nas wziąć. Have papers? Of course! NO TO JADEM NA PARYŻ!