Z Portugalczykiem docieramy na ostatnią stację przed rozjazdem. Stacja okazuję się przegenialna! Jest w niej kilka barów, prysznic, supermarket, wifi, mapy i całkiem spory ruch.
Jednak to co dla niektórych jest wybawieniem, dla nas jest katorgą - trudno bowiem o gorsze warunki do łapania stopa niż stacja, na której ludzie idą w każdym kierunku, nie mają ochoty rozmawiać lub po prostu idą się zdrzemnąć do pobliskiego hotelu. Z racji pory (22) pada decyzja - idziemy spać na fotelach w barze. Miejsce jest jednak niewygodne.
Rozglądam się za czymś innym. Kusi zarówno hotel jak i łącznik dla pieszych (aż przypomniał mi się Zagrzeb, ale wtedy był maj, a nie koniec grudnia). Idę do hotelu. Hohoho... 85€ za osobę. Wolne żarty.
I kiedy nadzieje o wyprostowaniu nóg umierają, postanawiam sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie autostrady. I to kolejny dobry strzał (przeżywam mocne déjà vu tej sytuacji). Po drugiej stronie jest bowiem motel, gdzie cena to tylko 40€ i to za dwie osoby. Długo nie myślimy - mamy pokój dla siebie!
W przypływie wielkiej euforii wypijamy przywieziony z Polski ruski szampan i śmiejemy się z naszej sytuacji. Prawie jak z romantycznej historii: dwoje zakochanych w paryskim hotelu, popijających francuski szampan. No prawie... (;
Rano pakujemy rzeczy i powolutku opuszczamy nasze lokum. Łapanie na stacji nie wchodzi w rachubę, więc idziemy na jej koniec i tworzymy napis kierunkowy. Mnie zajmuje to 10 sekund. Patrycji... 15 minut. W trakcie tworzenie jej dzieła zatrzymuje się samochód. Pani patrzy na nas łaskawie i informuje, że jedzie za Caen (taką kartkę trzymam ja). A gdzie dokładnie? - do Vire. Spoglądam na mapę - o cholera! Ale nam się udało.
To zupełnie w naszym kierunku. Z jej pomocą będziemy tylko 150 km od St. Malo. Ależ świetnie! Prom mamy na 19-stą, więc każda godzina się liczy.