Bardzo ładna stacja okazuję się być moim udręczeniem. Spędzam na niej, łapiąc z kartonem na wylocie, wyjątkowo nużącą i wkurzającą godzinę. Egh... idę zjeść obiad.
W trakcie przygotowywania obiadu dostrzegam dwóch autostopowiczów. Jak tylko zjem to z nimi pogadam. Zjadam smaczne zupki-kubki, myję naczynia i idę porozmawiać. Wchodzę na stacja, a tam pustka. No nie! Tak być nie może.
Taka porażka motywuje mnie do działań. Na stacji jednak jak na złość ruch skromny i skierowany w stronę Austrii. Po chwili zjawia się auto-laweta na rumuńskich rejestracjach z dwoma autami oraz glebozgryzarką. Zapewne będzie ciekawe.
Powolnie, akcentując ważniejsze słowa, zwracam się do Pana po angielsku, czy jedzie w stronę Budapesztu. Jedzie, ale EMZIRO. Oooook... a to SUBZIRO to okolice Budapesztu? Tak. To spoko. Jedziemy! (:
W trakcie 3-godzinnej jazdy bariera językowa jest na tyle mocna, że następuje wymiana góra 3-ech zdań. Przysypiam, a cały nasz rumuński tabór pędzi węgierską autostradą 80 na godzinę.