Miasto po raz kolejny porusza mnie swym widokiem. Decyduję się na długą, pieszą podróż bez przewodnika po centrum i ważniejszych obiektach. Idzie mi to całkiem sprawnie.
Plecak za 400 forintów (~5 zł) zostawiam w luku bagażowym na dworcu Wschodnim, skonstruowanym nota bene przez Eiffle'a. Pozbawiony ciężkich tabołów wlekę się spokojnym krokiem po centrum. Kto nie był w Budapeszcie zobaczyć musi go koniecznie. Miasto warte kilku godzin zwiedzania staję się jednak dla mnie męczące - tłumy turystów oraz nieukrywany głód krajobrazów motywuje mnie do opuszczenia głównych szlaków i skierowania się w stronę plecaka.
Po drodze mijam wegetariańską knajpę, gdzie za 1010 forintów (14 zł) jem całkiem niezłą zupę z soczewicy oraz prześwietny sok z ananasów i jabłek. Po regeneracji kieruję swój jednoosobowy oddział na dworzec, zabieram manaty i udaję się w stronę przystanku Kálvin tér, nowo otwartej linii metra numer 4. Jest lekko po 15-ej.
Steve informuje mnie, że trasa z dworca do stacji tej linii to 5 minut. Teraz już wiem, że takie czasy należy (uwzględniając rzecz jasna 20-kilogramowy bagaż) przemnażać przez 4. Po tej niezbyt miłej podróży zjeżdżam w przyjemny chłód podziemia. Linią kieruję się na sam koniec trasy (Kelenföldi pályaudvar), w obrębie której znajduje się według hitchwiki całkiem niezła miejscówką na Wiedeń i Zagrzeb.
Wyjście ze stacji metra i znalezienie miejscówki jest dosyć problematyczne. Skołowany miotam się po okolicy, ale lekko po 16-ej witam się z parą Polaków z Rajdu Politechniki i informuję ich, że teraz postoimy sobie razem (:
Pogoda naprawdę urocza. Ciepło, aż niemiło. Obficie wykorzystuję kolejny MUST HAVE wypraw południowych - balsam do opalania 30-tka. Trochę stojąc, a trochę drwiąc w głębi duszy z podstaw mojej wyprawy, mija nam w tym słoneczku 1.5 godziny. Zamiennie trzymam tabliczkę (a raczej strasznie słaby papier - teraz już wiem, dlaczego zawsze warto mieć sztywny karton) i łapiąc na kciuka decyduje się na szukanie kierowców jadących w stronę Balatonu.
Po 10 minutach moje próby okazują się skuteczne i niewielkie, czarne, klimatyzowane auto zatrzymuje się obok mych stóp. Wyjeżdżam przed parą, choć sami zainteresowani nawet tego nie dostrzegają.
Człowiek w środku to kolejny sales manager. Ten jednak to istny wzór do naśladowania - jako młody manager zamienia lokalną firmę, produkującej ekskluzywne buty w cenach powyżej 3 000 €, na znaną międzynarodową firmę z ogromnym kapitałem. Dokonuje tego sprytnym zabiegiem, który nieomal kwituję brawami - wykorzystując najbardziej znanych blogerów branży wysyła im bezpłatnie swoje buty i prosi jedynie o ich ocenę. W krótkim czasie o buty dopominają się inni, zaś telefony z całego świata pozwalają mu na rozwinięcie biznesu do stopnia pozwalającego na swobodne wybudowanie domu pod Balatonem.
Niezwykły człowiek sukcesu. Jego wiara, upór i spryt to świetny przykład, że nieszablonowe i ludzkie podejście do niektórych spraw może działać więcej niż toporne walenie głową w - bądź co bądź - bardzo sztywny i niedostępny mur ekskluzywnej mody męskiej.