Lekko przed zmrokiem docieram na stację mieszczącą się na obrzeżach parku narodowego źródeł Balatonu. To ostatnia stacja przed granicą, ale ruch tutaj jest jeszcze gorszy niż poprzednio.
Uciekając przed stadem komarów (prawie zapomniałem o istnieniu tych bestii) leniwie szukam miejsca do rozbicia namiotu. Na stację podjeżdża jedno auto na godzinę, więc już nawet nie próbuję udawać, że plan minimum ze stacją w Zagrzebiu zostanie wykonany.
I wtedy, gdy już plecak skrzypi na mych plecach, na stacji pojawia się bardzo przeze mnie lubiana rejestracja ZG. Chorwat! Znaczy pewnie jadę - rozmawiam - i w rzeczy samej: JADEM! (:
Jak się okazuję autem nie kieruje Chorwat, lecz Węgier - Kantor - mieszkający jedynie w Zagrzebiu. Świetnie mówi po angielsku, więc tłumaczy mi uroki swojej pracy - specjalisty do spraw kadr w spółce OVM będącej największą spółka paliwową w Chorwacji, Bośni i jeszcze gdzieś.
Wieczorna podróż przepełniona zapachem paliwnych opowieści o mafii, rządzie i podatkach kończy się na ostatniej stacji przed zjazdem do Zagrzebia. Plan minimum wykonany!