Idę po autostradzie... Długo idę. Wokół mnie na szczęście trwa budowa, więc ruch jest spowolniony. Mogę także porozmawiać z budowniczymi o dystansie dzielącym mnie do bramek - 2-3km. Trochę dużo. Pierdole nie chce mi się.
Wykładam plecak przy tymczasowym zjeździe dla robotników i łapię klasycznie na kciuka. Po 10 minutach zatrzymuje się auto. W środku ojciec z synem oraz wujek brazylijsko-włosko-chorwackiego pochodzenia. On jedyny coś tam mówi po angielsku, co kilka zdań popijając to piersiówką i patriotycznymi przyśpiewkami.
Jedziemy w dogodnym dla mnie kierunku. Praktycznie podwiozą mnie pod przejście z Bośnią.
W trakcie jazdy dociera do mnie, że bramki tak naprawdę znajdują się 10 km za zjazdem. Doświadczenie z lat poprzednich zaprocentowało. Jedziemy spokojnie po tej wschodniej, bardzo smutnej i zniszczonej Chorwacji. Po drodze dopada nas ogromna burza, która zapowiada mi, że fatalna pogoda, w tym roku dosięgnęła już cała Europę.
Po 2-ch godzinach jazdy docieramy. Wychodzę z samochodu, przybijam piątki całej trójcy i z ogromnym rogalem zaczynam najważniejszy etap podróży.