Na stacji jestem po 5.5h jazdy z małżeństwem ze Słowenii. Po drodze okazuję się (znowu kurwa mać!) jak fałszywa potrafi być moja mapa. Mijam miejsce, w którym powinna być stacja z nieukrywanym zdziwieniem i irytacją. Na szczęście w trakcie podróży polubiłem się z moimi kierowcami na tyle mocno, że nie stanowi to dla nich żadnego problemu podrzucić mnie 30 km dalej. To naprawdę świetni ludzie, którzy zrobili mi dzień (:
Na stacji ruch raczej słabiutki. Przez godzinę przejeżdża kilka aut. Czas mija mi na rozmowie z kierowcami tychże, którzy (to chyba zasada w tym kraju) są bardzo życzliwy, rozmowni i świetnie mówią po angielsku. To kolejny, po Chorwacji, kraj który zaliczyłbym do ścisłej czołówki listy hitchfriendly country.
Troszeczkę zmarnowany decyduję się jednak nie pękać. Krakersy poprawiają mi humor, więc z nową siłą rozpoczynam dyskusje z kierowcami. Na stacji zjawia się zupełnie nowe audi. Lśni jak psu jaja, co jednak nie peszy mnie w żaden sposób by porozmawiać z jego kierowcą. Nie jedzie do granicy, ale z wielką chęcią podrzuci mnie w jej okolice.
W niezwykle ekskluzywnym samochodzie siedzę z Panem ogrodnikiem. Jego zawód oraz istotnie niezrozumiałe dla mnie połączenie z szacunkowym kosztem samochodu kwituję ogromnych śmiechem. Ale człowiek ten jest niezwykły. Sposób w jaki mówi, jak opowiada o życiu brzmi jak świetna opowieść. Niezwykle stonowany, mądry i przenikliwy - to cechy człowieka, który okazuję się być moim punktem przełomowym w całej podróży.
Nasza krótka, choć bardzo przyjacielska podróż kończy się niezwykle ciepłym uściskiem i radą: wiedź swe życie mądrze. Ciesz się nim i rób to o czym mówisz, bo to dobra droga. Zostawia mnie na stacji, a w jego samochodzie pozostawiam całą niepewność gromadzoną przez ostatnie miesiące.