Na stacji 10 km przed granicą siedzę z ogromnym rogalem. Ruch porównywalny do tego na autostradzie na Węgrzech, więc kupuje sobie Pringelsy i oglądam mecz półfinału Ligi Mistrzów. Całkiem przyjemna odskocznia muszę przyznać.
W międzyczasie piszę smsa, że do Austrii raczej dzisiaj nie dojadę. Padam na pysk. Kończę oglądać mecz, myję zęby w ekskluzywnej łazience stacji benzynowej i udaje się w poszukiwaniu miejsca do kampingu. Gdy wychodzę ze stacji przyjeżdża na nią kilka samochodów - grzechem byłoby nie spróbować!
10 minut żywiołowej dyskusji później jadę już z austriackim specjalistą do spraw wydobycia minerałów do Villach. Josef dobrze mówi po angielsku, ale moje zmęczenie w bezpośrednio sposób przekłada się na ciekawość tej podróży.
50 minut później wysiadam na umówionym miejscu i zaczynam czekać na Mishę i Gabrielle. Dochodzi północ. Dojechałem zatem w 10h z Bośni do Austrii. Brzmi niemożliwie? To nic dla mnie! (: