W małej wiejskiej miejscowości spędzam leniwie dwie noce. Dużo chodzę po okolicach i podziwiam włości właściciela domu wynajmowanego przez moich przyjaciół. Wśród jego skarbów znaleźć można: XVI-wieczny zamek, wielki spiż, kościół oraz ogromne tereny zielone z przecudownymi mostkami i rzeką. Imponujące.
Cała okolica i pogoda sprzyja wędrówkom i leniuchowaniu. Korzystam z obu opcji łapiąc okoliczne kleszcze oraz przesypiając ogromne ilości godzin (nadrabiam niedostatki z Bośni).
Dom jest magiczny, psychodeliczny i zdecydowanie przepełniony zapachem marihuany. To wprost idealne miejsce dla mnie. (:
Po tych odmładzających chwilach wracam pod Lidla, gdzie porzucony zostałem przez ostatniego kierowca i (po uprzednich zakupach) udaję się na niezbyt atrakcyjne miejsce przy wjeździe na autostradę. Miejscówka jest bardzo zła i zasługuje na mandat, ale austriacka policja mija mnie trzykrotnie i zdaje się ignorować moją obecność w tymże miejscu.
Jest gorąco, ruch niedzielny, więc bez szału, a mnie powoli zaczyna doskwierać stanie samemu w pełnym słońcu. Zmieniam więc klasyczny kciuk na kartkę. Niezwykłą - nie piszę bowiem nazwy miejscowości - lecz rysuje piktogram stacji benzynowej. Liczę na to, że oddalona o zaledwie 10 km stacja benzynowa poruszy serca Austriaków, którzy z radością mnie na nią podrzucą.
O dziwo się nie mylę. Po chwili zatrzymuje się interesująca Austriaczka z pełnym bagażem doświadczeń podróżniczych, która z wielką dozą optymizmu podrzuca mnie na stację na autostradzie. Nie podróżowała jednak nigdy autostopem, więc na pytanie dlaczego mnie wzięła odpowiada po prostu: bo masz miłą twarz. (: