Na bardzo sympatyczną, choć niezwykle dużą, stację trafiam po 30-minutowej podróży. Wysiadam i szybkim rzutem oka już wiem, że potrzebny będzie karton. Pomocny jak zwykle okazuje się kontener z papierami, na którym po kilku szybkich chwilach pojawia się napis: Monachium.
Wybór jednak raczej nietrafiony, więc zamieniam kartkę na Salzburg i po chwili siedzę już w samochodzie. Pani kierowca jest tak uśmiechnięta, że nieomal jej uśmiech wylewa się na mnie na tym parkingu. Smutnieje jednak, gdy informuję, że z niemieckiego to ja ino etwas szprecham. No trudno się mówi...
I tak jedziemy, a ja czuję, że na dłuższą rozmowę nie ma co liczyć. Szkoda, bo pogoda okropnie się psuję, więc w połączeniu z milczeniem kończy się to moją długą drzemką.
Gdy otwieram oczy przejeżdżamy przez strasznie malownicze i zaśnieżone Alpy, termometr wskazuje 7 stopni, pada deszcz, a w radiu po raz drugi Bee Gees zachęcają mnie do pozostania przy życiu.