Po blisko dwóch godzinach marszu dochodzimy do upragnionej stacji. Wchodzimy i okazuje się, że jest tu jeszcze 6 osób z Polski. Morale u nich na poziomie kopalni w Wieliczce. Przeszkadzają nam, nie znają angielskiego, marnują okazje - jednym słowem tragedia!
Są na tyle leniwi, że nawet nie starają się ruszyć do aut chorwackich. My to robimy - niestety nieskutecznie - mamy kilka propozycji przejazdu do Lublany, ale to nie nasz kierunek.
Idzie baaaardzo źle. Po dworcowej nocy robimy sobie drzemkę na stacji. Śpimy do 13-ej i próbujemy znowu - coś jest nietak. Ludzie, mimo tego, że autostrada stąd idzie prosto do Lublany i Mariboru to jadą wyłącznie do miasta, albo w okolicy 10-ciu kilometrów.
Z naszej miniaturowej mapki dużo nie widzimy. Idziemy do większej przy motelu. Dostaje olśnienia! - 15-kilometrów od stacji-śmierci, w której aktualnie się znajdowaliśmy, leży kolejna stacja, tym razem jednak jest już na "czysto do Mariboru".
Zmieniamy taktykę - zamiast machać Chorwatom słowami z Mariborem w tle prosi lokalny samochód o drobną pomoc - JEST ZGODA! Jedziemy!
Machamy do Polaków, ale w odpowiedzi dostajemy wyłącznie mordercze spojrzenia. Z mojej perspektywy Ci ludzie na trasie to jedna wielka pomyłka...