Taksówka wyrzuca mnie na rozjeździe. Tutaj to już jest Irak po bombardowaniu zupełny! Masakra. Wszystko, dosłownie wszystko, się rozpada. Masakra. Mijają mnie (oczywiście trąbiąc przy tym niemiłosiernie) auta z lat 40, a za nimi starsze Mercedesy. Jak w Albanii masz merca to jesteś koleś z miasta.
Dochodzę do stacji benzynowej. Poirytowany ciągłymi "chęciami" podwiezienia mnie przez taksówkarzy piszę wielki, wyraźny znak z nazwą miejscowości oraz trzema dodatkowymi znakami: no taxi, no cash, no euro. Po chwili ktoś się zatrzymuje. Pytam się, bo już się tego nauczyłem, że trzeba, czy mnie na pewno weźmie, bo ja nie mam kasy. Pan patrzy na mnie miną bitch please po czym rzuca słodkie "no cash no fun" i odjeżdża.
Po kolejnych chwilach (na szczęście pogoda tutaj bliższa tej polskiej) zatrzymuję się merc. W środku młody jegomość bardzo łamanym angielskich decyduję się mnie podrzucić. Jak większość młodych potrafi dobrze po włosku, ale ja potrafię odpowiedź mu tylko: "mi scusi nicht italiana sprechen".