Stacja widmo ma to do siebie, że nawet gdy stanąłem na przeciwko niej z odwagą i siła, to zniszczyła mnie powolnie i dosadnie. Napotkana para z autostop race umila mi kilka kwadransów, ale zmęczenie daje się im we znaki i idą spać.
Ja mam swój plan minimum - wydostać się z tego piekła. Spotykam nawet Polaków, ale wszyscy zapakowani po dach. Przy okazji udaje mi się (ja to mam szczęście) olać dwa polskie auta, które jak się okazało, jednak miały jedno-dwa miejsca wolne. Ehh...
Siedzę na stacji od północy do 3-ej. Zaczynam konać, ale mówię sobie, że jak ja nie zabiję smoka, to on zabija mnie.
W okolicy 2:30 łapię tureckiego kierowcę TIR'a. Ten na szczęście już potrafi mówić coś po angielsku, jest bardzo uprzejmy i ma porządek w samochodzie. Ale ma pauzę. Więc stoimy przez 45 minut. Kierowca jest na tyle miły, że kupuje mi napój.
Przy rozmowie czas dosyć szybko minął, choć sam czułem się i wyglądałem już jak zombi. Ale jedziemy. Kieruje się pod samą granicę, ale ja wiem, że strategia wygrywająca jest zgoła inna - na trasie do Słowenii są jeszcze 3 stacje. Dwie są naprawdę ładne. Wiadomo, że każdy lubi ładne stacje (a jak każdy to i Polacy).