Na stację docieram o 4:15. Jest mgła i mnóstwo kamer, a nie chcę rzucać się w oczy, więc rozbijam namiot za jakimś składzikiem gdzie jestem poza mechanicznym dozorem. W śnie przeszkadza mi sprzątaczka, która wyraźnie brzmi na zakłopotaną moją obecnością, oraz odgłos taczek.
Jakich kurwa taczek? Tak sobie myślę. Patrzę na zegarek. 6:20. Kto jeździ taczkami o tej porze i to na stacji. Słucham słucham i nagle mnie olśniło. To nie taczki, to burza stulecia! Nigdy jeszcze tak szybko nie zbierałem swojego namiotu.
Dosłownie 2 minuty po moim ekstremalnym pakowaniu rozpoczyna się ostra nawałnica. Siadam na krawężniku i czekam na Polaków. Czekam i czekam. Oczy zamykają mi się same. Śpię w takiej dziwacznej, sztucznocygańskiej pozycji przez godzinę po czym uderzam się w twarz i atakuję znowu.
Niestety Polacy albo na nie, albo załadowani. Postanawiam sobie - jeszcze jedno auto i pytam wszystkim. Na moje szczęście wspomniane auto przyjechało na polskich blacha. I to w połowie puste! Jakież szczęście.
Z niezwykłym (mam nadzieję q: ) uśmiechem proszę o podwózkę i jest! SUPER! Wracam do Polski jak rok temu. Tym razem jednak nie kamperem, lecz osobówką z Krzysiem i Pauliną.
Jedzie nam się miło i raz co raz ktoś z naszej trójki podsypia, więc jakoś szczególnie nie rozmawiamy, ale nie przeszkadza nam to w miłej podróży. W końcu każdy z nas wraca z wakacji - wszyscy mamy dobre humory (: