Na stacje przez rozjazdem dojeżdżamy po 40-minutach. Dobre jest to, że stacja pełna jest Polaków wracających do domu. Po kilku chwilach Wojtek zagaduje do trzech dziewczyn na krakowskich blachach.
Ela chwilę namawia się z koleżankami, po czym (ku naszej ogromnej, wręcz wiwatującej, uciesze) zgadza się zabrać nas do Wrocławia. Jedziemy małym autkiem w pięć osób: ja, Wojtek, Ela, Justyna i Marta.
Dziewczyny po studiach prawniczych wracają z podróży poślubnej Eli (tzw. babskiej imprezy poślubnej). Ledwo udaje nam się zmieścić nasze plecaki do samochodu. Ale się udało!
Gnamy 150 na godzinę w stronę Polski. Nareszcie dobra passa! (:
Po drodze okazuję się, że Ela zatankowała tylko 10 litrów paliwa (bo niemieckie droższe). Sęk jednak w tym, że najbliższa stacja jest za 150 kilometrów, a my jedziemy na rezerwie. Udaje się jednak ją przekonać, by lekko zjechała z trasy w Polsce i zatankowała. Na nasze szczęście, bo na tych oparach to pojechalibyśmy jeszcze max 30 km.