Wjeżdżając na stację dostrzegam samochód na belgijskich blachach. Wpadam więc na pomysł, by momentalnie wystrzelić Patrycję z naszego samochodu w jego stronę, samemu zaś zajmując się bagażami. Wysiadam i pośpiesznie wyciągam nasze bagaże. Patrycja wraca smutna. No cóż... Chociaż jesteśmy już w Niemczech.
Na zalanej deszczem stacji wypatrujemy samochodów kierujących się w naszym kierunku. Niestety ruch jest dosyć słaby, zaś pogoda skutecznie grymasi nam twarze. Po krótkiej chwili wpatruję się w swój bagaż z lekką konsternacją. GDZIE JEST KURWA NASZ NAMIOT?!
Ja pierdole. Zostawiliśmy go. Ja go zostawiłem. Został w bagażniku tego nudnego wąsacza spod Częstochowy. Gdy wstawałem rano i pakowałem namiot osobno czułem, że to może być zły pomysł. Czułem, że gdzieś go zgubię: - jestem totalnie załamany. Patrycja przeciwnie. Śmieje się jak głupia: teraz dopiero zaczyna się przygoda, mówi. Ciężkie chwile spędzam na głębokim wzdychaniu. No dobra... damy radę. Najważniejsze, że jesteśmy razem. Ta myśl motywuje mnie do dalszych działań.
Ze stacji wyjeżdżamy z sympatyczną Niemką, która wraca do domu. Mówi łamanym angielskim, ale jest bardzo urocza. Wykonujemy mój najsłynniejszy i najskuteczniejszy manewr - kierujemy się na kolejną stację w naszym kierunku, znajdującą się tuż za rozjazdem na Berlin, a przed rozjazdem na Pragę.