Na stację Reinhardshain docieramy w okolicy 10-ej. Od razu przystępuje do łapania (przypominam, że Patrycja ciągle nie ma zamiaru rozmawiać z Niemcami). W międzyczasie pojawia się rumuński wan, który staje się "zadaniem" dla Patrycji. Pan z wana średnio jednak rozumie jakikolwiek język, więc rozmowę zbywam szerokim uśmiechem i życzeniem dobrej drogi.
Nic to jednak, bo po chwili podchodzę do przystojnego dżentelmena jadącego z matką i dostaję zgodę (:
Kierowca jedzie w stronę południowej granicy z Francją, więc szybkim spojrzeniem na mapę wiem, że muszę lekko zmienić naszą trasę. Ale co tam - byleby do przodu!