Na stację docieramy po krótkiej przejażdżce. Łapiemy stopa goniąc czas, bo w tle ogromne, czarne chmury informują nas, że czas metody Patrycji (czyli na wylotach ze stacji, zamiast rozmawiać z ludźmi) dobiega końca.
Po tych kilku, bezowocnych chwilach zaczyna padać. A co tam padać! Nawałnica z nieba. Zimny, ciężki deszcz spada na okolice i nie zapowiada się na rychłą zmianę tego stanu. Totalnie przemoczeni gonimy się z czasem. Pracuję jak mały samochodzik, zasuwając od auta do auta. Uważny czytelnik zwróci uwagę na fakt, że robię to sam. Co robi Patrycja? - powtórkę z rozrywki. Stoi, trzęsąc się z zimna, kręcąc głową na próby zabrania jej na stację i kwituje to wszystko zdaniem: Francuzów też nie lubię. Nie będę z nimi gadać.
Czas, a raczej jego brak nakręca myśli. Wielu ludzi jedzie w naszym kierunku, ale tylko przez pewną część. Cały myk polega na tym, że przed naszym rozjazdem nie ma już innych stacji. Dodatkowo sprawę utrudnia fakt, że stacja jest wspólna dla obu stron autostrady (więc część rozmów idzie w przysłowiowy piach, bo ludzie jadą w kierunku, z którego przyjechaliśmy).
Po blisko 3-ech godzinach docieram do jednego kierowcy. Ostrożnie dobieram angielskie słowa (Francuzi, choć znają ten język wstydzą się go używać). Co zaskakujące kierowca nie dość, że jedzie pod St. Malo, to jeszcze bez problemów nas weźmie. Hohoho! Nie mogę doczekać się miny Patrycji! (:
Gdybyście ją wtedy widzieli. Mokra, zła, godząca się z myślą, że możemy przegrać 150 km przed celem. A tu bach: Jedziemy!
Francuski kierowca jedzie ze swoją "przyjaciółką", którą poznał w Bułgarii do miejscowości pod St. Malo (nie powiem dolałem oliwy do ognia pytając się bezpośrednio jaki jest status ich związku). Nie jest to jednak dla niego duży problem, by podwieźć nas pod sam prom.
Dosłownie i w przenośni ratuje nam dupy. Dzięki Ci po wsze czasy!