Na olbrzymie rondo pod Renne wyrzuceni jesteśmy w okolicy 15-ej. Łapiemy, mamy nawet sporo okazji, ale większość tylko w najbliższą okolicę (cały myk polega na tym, że na mojej mapie stacje benzynowe zaznaczone są tylko wyłącznie na autostradach, zaś droga na której stoimy przez 30 kilometrów jest zwykła ekspresówką).
Po kilku odrzuconych propozycjach (nie chcę ryzykować bycia w przysłowiowej dupie) dopada nas zły humor (ja jestem jego twórcą) oraz okropna nawałnica. Pierwszą jej część spędzamy na chłonięciu deszczu, następną zaś na próbie rozgrzania się pod okolicznym mostem.
Po ustaniu (chwilowym), łapiemy dalej. Humory ciągle podłe, ale co jakiś czas się ktoś zatrzymuje, więc nie mamy czasu na rozbrajanie bomby między nami. W końcu, po trzech godzinach, zatrzymuje się młody nauczyciel saksofonu z Renne jadący w naszym kierunku. Przekonuje mnie, że po drodze jest stacja benzynowa - prowadź Pan w takim wypadku.