Słowa kierowcy okazują się prawdziwe. Docieramy na fantastyczną stację pod Vitre. Humory się poprawiają, bo pogoda słoneczna, zaś ruch jest zadowalający. Łapiemy metodą Patrycji (na końcu stacji).
Patrycja staje rozpromieniona z kciukiem dumnie uniesionym i jest! Drugi samochód, a pierwszy kamper i jedziemy. A gdzie? Pod Paryż. Lovely!
W kamperze rozsadzamy się wygodnie. Nasi kierowcy (starsza para) są widocznie zatrwożeni faktem, że rozmawiamy do nich po angielsku. Wiem jednak jak im ulżyć - z uśmiechem znanym mi z poprzednich takich sytuacji - wyciągam z siebie tylko zdanie informujące, że jesteśmy Polakami. Głośno i wyraźnie słyszę ulgę i mocne wzdychnięcie kierowców (:
Pisałem o tym kiedyś, ale Francuzi bardzo nie lubią Anglików. Unikają ich jak ognia i wstydzą się przez to rozmawiać po angielsku (a potrafią). Gdy jednak tylko poinformuje się ich o swoich korzeniach (Polaków bardzo lubią i szanują) to momentalnie zmienia się nastawienie.
W kamperze spędzamy trzy godziny. Patrycja informuje mnie, że dzisiaj już tylko "napierdalamy i nigdzie nie śpimy". Ponoć się śpieszymy.