Na stację pod Dortmundem docieramy w okolicy 6:30. Próbujemy coś łapać klasycznie, ale idzie nam średnio (ruch nieduży, niedziela, jeszcze ciemno - nie muszę chyba dalej tłumaczyć). Idziemy więc do okolicznej kawiarni, jemy "śniadanie", a ja zapadam w drzemkę.
Po godzinie, gdy zaczyna się rozjaśniać, próbujemy nadal łapania klasycznego. Po kilkunastu nieudanych próbach (z tego jednej żałośnie komicznej) daję za wygraną. Patrycjowa metoda po raz kolejny idzie w ruch (muszę ja naprawdę pochwalić za skuteczność).
Łapania stopa tą metodą daje znowu perfekcyjny rezultat. Po chwili zatrzymuje się starsza para, która jedzie do swojego syna pod Hannover. Świetnie!