Na stacji widać, że jest częstym miejscem odwiedzin autostopowiczów. Spot, z którego łapiemy wprost zabazgrany jest wszelkiej maści opowieściami. Droga jest prosta i wydaje się łatwa. Kierunek Berlin.
Coś jednak jest nie tak. Ruch naprawdę spory, ale w ciągu półtorej godziny zatrzymują się zaledwie dwa auta i to nie w naszym kierunku. No cóż. Cierpliwości młodzi jedi.
Robimy znowu karteczki. Jedna niechlujna (moja) "Berlin" oraz druga, śliczna i tworzona długie minuty, z napisem "Do domu" (na stacji jest bowiem sporo Polaków). Na nic się to jednak zdaje. Po kilku, dłużących się chwilach zatrzymuje się ekskluzywny mercedes na belgijskich blachach. Pan jedzie w kierunku Berlina - ależ super!
Zaczynamy rozmawiać - Piter, jak o sobie mówi kierowca proponuje (zapewne nie usłyszał, że mówimy po angielsku) rozmowę w jednym z trzech języków: angielskim, belgijskim albo polskim. Polskim? Zaraz, zaraz Piter, czy Ty przypadkiem nie jesteś Piotrek? (:
Nasz chłop! Jedzie pod Poznań. Ale się udało (:
W drodze z Piotrkiem rozmawiamy o prawie wszystkim. Po przejechaniu Berlina podejmuję decyzję, by wysiąść w okolicy Świebodzina. Piotrek nie ma jednak zamiaru zjechać z autostrady (śpieszy mu się do domu), więc zaraz po wjechaniu do Polski wyhamowuje z 180 km/h do zera i informuje nas, żebyśmy spróbowali tutaj... Aha... OK.