Wszystko od momentu przekroczenia masywu górskiego poprzedzającego Mostar, daje do zrozumienia, że to już zupełnie inna cześć Bośni. Klimat jest dużo cieplejszy, góry dużo mniejsze, zaś roślinność bardziej typowa dla Chorwacji.
Ładnie są też same Bośniaczki. Widać wpływy chorwackie, bo na ulicy jest na co zarzucić okiem.
Samo miasto (do czego czytelnik mam nadzieję zdążył się już przyzwyczaić) nie olśniewa. Regiony nie uczęszczane przez turystów to ruiny i średniej klasy bieda bez szaleństw. Trasa turystyczna to jednak zupełnie inna para butów - odpicowana, zaskakująco urodziwa kamienna droga wiodąca na główną atrakcję miasta - Stary Most - naprawdę robi wrażenie.
Uliczka pełna jest straganów, japońskich turystów oraz urzekających szczegółów. Most jak most. Wart zobaczenia, szczególnie w terminie podobnym do mojego - ponoć w sezonie trudno nawet na niego wejść, zaś rzeka pod nim pełna jest nachalnych i głośnych turystów.
Po obejrzeniu tego-i-owego w mieście udaje się na wylotówkę. Nie warto się na nią wspinać (większa jej część znajduję się niejako nad miastem), lecz iść drogą miejską wiodącą wzdłuż niej. Po 2 kilometrach drogi te się spotykają w przyjemnym do stopowania miejscu, nieopodal chatki bośniackich cyganów.
Coś o nich wspomnieć należy - w miastach jak Mostar jest to dosyć spora społeczność. I tak jak większość Bośniaków reaguje beznamiętnie na widok autostopowicza z plecakiem, tak cyganie mieszkający na obrzeżach miast już zgoła inaczej. Stałem się zatem szybko obiektem ciekawości. Sytuacja tym nieprzyjemniejsza, że łapanie szło mi bardzo źle, dzień się kończył, a natężenie cyganów na metr kwadratowy rosło.
Po dwóch godzinach szczęście się jednak do mnie uśmiechnęło. Pan z drabiną na dachu podwiezie mnie kilka kilometrów przed siebie. Niby niewiele, ale jednak frajda (: